środa, 16 maja 2012

Wenecja w trzech aktach - Akt drugi


Miasto uroczych zaułków

Miasto jest ze wszechmiar unikalne. Ściąga turystów z całego świata. Nie ma drugiego miejsca na świecie, gdzie po kanałach pływają gondole (no dobra, jest gips-kartonowa kopia, ale na drugiej półkuli).

Las Vegas... jakby ktoś nie był pewien.

Las Vegas... a na końcu kanału... fototapeta.


Dlatego też dla wielu Wenecja jest po prostu zadeptana. Więc na zwiedzanie ikon Wenecji – mostu Rialto, placu św. Marka i Bazyliki św. Marka – wybraliśmy się od ósmej rano. Wtedy na ulicach i mostkach jest jeszcze pusto i cicho. 





Goście hotelowi jeszcze nie wyszli na zwiedzanie, a turyści typu „shoot and go” (jak zwą ich przewodnicy), odwiedzający na jeden dzień Wenecję, jeszcze nie dotarli na Piazzale Roma, czyli na wielki parkingu autokarowy i samochodowy u wrót miasta.
Niezrażeni lekkim kapuśniaczkiem, który towarzyszył nam przez pierwsze pół godziny, uzbrojeni w wypożyczoną w hotelowej recepcji parasolkę, ruszyliśmy na podbój. Wybór pory dnia był idealny. Na moście Rialto można było obejrzeć coś więcej niż morze głów sunących turystów. Plac świetego Marka był na tyle pusty, że można było podziwiać jego rozmiar i architektoniczne smaczki okalających budynków, a do Bazyliki weszliśmy jako jedni z pierwszych w tym dniu.



Bazylika to najważniejsza z tutejszych świątyń. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz utrzymana jest w stylu bizantyjskim. Pod ołtarzem Pala d'Oro złożone są szczątki jednego z Ewangelistów, a tył ołtarza jest złocony i wysadzany szlachetnymi kamieniami.




Lesio wdał się w rozmowę z jedną z turystek, starszą panią z Węgier. Ona swoje, a on swoje. Ona pokazywała mu rzeźby i świece, mówiąc do niego po węgiersku, on opowiadał o swoich samochodach-zabawkach po polsku. Ale żadnemu z nich ta różnica językowa nie przeszkadzała.
Oprócz wystroju wnętrza Bazyliki, można też zajrzeć do skarbca świątyni. Oglądając tę zapierającą dech w piersiach Bazylikę i znając historię jej powstania, pojawiło się w nas dziwne uczucie. Cały skarbiec i większość zdobień to rzeczy  zagrabione  z Konstantynopola oraz wypraw krzyżowych, w których brali udział Wenecjanie. Nawet kości św. Marka znalazły się Wenecji jako łup wojenny. My również jako kraj byliśmy nie raz łupieni przez sąsiadów w wielowiekowej historii naszego kraju i wiele rzeczy (zabytków, dzieł sztuki itp.) już nigdy nie wróciło do Polski. Stąd to nasze dziwne uczucie.


Oryginał, naprawdę oryginał!

Tańczymy walczyka, a orkiestra gra.



Z Bazyliki, przez zatłoczony  już  plac św. Marka i nabrzeże, przy którym cumują gondole, ruszyliśmy uliczkami do drugiego z trzech mostów nad Canal Grande – mostu Akademii, aby odwiedzić bazylikę Santa Maria Della Salute.




Po drodze odwiedzaliśmy też inne świątynie, pod warunkiem, że nie były płatne (tak, część kościołów w Wenecji jest płatna!). Jakoś nie mamy oporów przed wrzuceniem dobrowolnej ofiary, ale kupowanie biletów do kościołów (zwłaszcza katolickich) wywołuje negatywną reakcję.


Korek kanałowy.


Niestety nie była na sprzedaż.

Lesio większość dnia spędził w nosidle, zmieniając tylko pozycję z „plecaczka” na „kangurka” lub z pleców mamy na plecy taty.
Znów klucząc uliczkami i mostkami, wybierając drogi (a takie istnieją!) z dala od tras turystycznych lemingów, dotarliśmy wczesnym popołudniem w okolice naszego hotelu na obiad.



U nas zdziera się eternit w ramach ekologii. Może by sprzedawać do Wenecji?

Po dłuższym odpoczynku, po południu, znów wyruszyliśmy w miasto. Chcąc dotrzeć do dzielnicy San Polo, zrezygnowaliśmy z dłuższego spaceru przez most Rialto i skróciliśmy drogę przez Canale  Grande  na pokładzie gondoli.

Targ rybny. Czynny, a zapach z poranka unosi się do wieczora.

Trzeba mieć krzepę, żeby zapukać, bo kołatka (a raczej kołata) miała rozmiar karki A4



Przez kolejne, czasem bardzo senne i puste uliczki, przy których znajdują się sklepiki i zakłady lokalnych rzemieślników i artystów, dotarliśmy do trzeciej najważniejszej świątyni miasta – bazyliki Santa Maria Gloriosa dei Frari. Tam jednej z Wenecjanek, starszej pani, spodobało się zachowanie Lesia w kościele. Trzeba przyznać, że podczas krótkich wizyt potrafi się zachować w takich miejscach. Próba dialogu naszym kiepskim włoskim i jej słabym angielskim i... nić porozumienia została nawiązana.



Cel wycieczki, czyli port morski, nie został osiągnięty. Musieliśmy zawrócić przy Canale  Grande  w kierunku hotelu. Wieczorem znów zaczęło padać. Nie na tyle jednak, żeby w drodze powrotnej oprzeć się pokusie zjedzenia lodów z jednej z wielu weneckich lodziarni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz