piątek, 25 maja 2012

Wenecja w trzech aktach - Akt trzeci


Z perspektywy wody

Skoro już byliśmy w Wenecji, to trzeba było zamienić chodniki, mostki i promenady na statki i łodzie, czyli poruszać się w sposób, w jaki odbywa się tu cały niepieszy ruch.  Jak dzień wcześniej, na wycieczkę wybraliśmy się z samego rana. Pieszo przeszliśmy do przystani Vaporett przy stacji kolejowej, skąd wyruszyliśmy wzdłuż Canal Grande, głównej „ulicy” tego miasta bez ulic.

Do szkoły... motorówką. / To the school by... motorboat.




Targ rybny. / Fish market.

Śmieciarka! / Garbage vehicle!

Kapliczka Matki Boskiej (ze szkła) przy przystani gondoli / Little chapel of Our Lady (made of glass) next to the gondola dock.


Z pokładu statku w porannym słońcu oglądaliśmy pałace, znamienite kamienice, budzące podziw świątynie, przystanie gondoli. Na naszej drodze nie zabrakło też sławnego chyba na całym świecie mostu Rialto, który jednak nie wzbudził w nas, tak jak w dniu poprzednim, estetycznych achów i ochów.









Dotarliśmy do placu św. Marka, skąd drugim z tramwajów wodnych ruszyliśmy do pierwszego celu dzisiejszego dnia – wyspy Murano, miejsca narodzin szkła weneckiego. Statek opływał główną wyspę Wenecji, a potem z przystankiem na wyspie San Michele (gdzie znajduje się cmentarz) docierał do Murano.

"Płynie łódź moja wzburzonym morzem..." / "Row row row your boat..."


Cmentarz na wyspie San Michele. / Cementary on the San Michele Island.

Z uwagi na porę i kierunek niezgodny z głównym ruchem turystycznym o tej porze, większość pasażerów stanowili Wenecjanie i to w wieku emerytalnym. Co ciekawe, większość podróżowała na takich samych odcinkach. Ci co wsiedli przy placu św. Marka, płynęli do parku na południowo-wschodnim skraju wyspy. Ich miejsce zajęli ci, którzy z parku płynęli pod szpital miejski. Ci spod szpitala wysiedli na ostatnim przystanku… przed cmentarzem. Chyba nie warto kusić losu.
Na Murano przybywa się głównie w jednym celu. Poznać historię tutejszego szkła i podpatrzeć, jak się je wyrabia. Pierwsze kroki skierowaliśmy więc do Muzeum Szkła i… srogo się zawiedliśmy. Muzeum nie jest wielkie, ale przypomina siermiężne muzeum z socjalizmu… tylko ceny biletów są z kapitalizmu. Kilka gablot. Kilkanaście historycznych eksponatów, trochę przykładów szkła powojennego. Spora sala „szklarskiej sztuki współczesnej”  i tyle. Po wyjściu czuć olbrzymi niedosyt. Nie można ani prześledzić historii rozwoju wyspy, ani dowiedzieć się, jak wyglądały kiedyś huty szkła i jak się zmieniały na przestrzeni wieków. Nie ma żadnych prezentacji czy filmików o tym, jak teraz wygląda ta produkcja. Naprawdę rozczarowani wychodziliśmy z tego muzeum jak z żadnego innego.

Przy Muzeum Szkła. / Next to the Museum of Glass.

Współczesność postanowiliśmy odkryć sami na ulicach i w sklepikach, których nie brakuje wzdłuż kanałów.

Sztuka ulicy w szkle. / Street art in glass.



Na witrynie wielu sklepów wiszą kartki w wielu językach, informujące klientów, że sprzedawane w tych sklepach szkło pochodzi z Murano, a nie z Chin i dlatego jest droższe niż gdzie indziej. Wśród języków pojawił się również polski :), ale było to tak nieudolne tłumaczenie, że poczuliśmy potrzebę interwencji i spełnienia dobrego uczynku. Teraz, przynajmniej w jednym ze sklepów, kartka powinna przekazywać wiernie to, co autor chciał przekazać po włosku.

Ta metrowej wysokości figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem jest piękne przebierana na procesje. / This 1 meter high figure of Our Lady with Child is always beauty dressed because of procession.

Zakrystia kościoła San Pietro Martire. / Sacristy of church San Pietro Martire.

Na jednej z ulic trafiliśmy też na uchylone drzwi do huty szkła i w ten sposób mogliśmy podpatrzeć, jak wyrabia się tutejsze dzieła sztuki szklarskiej.



Gdy zastanawialiśmy się nad tym, czy obiad zjeść na Murano, czy wrócić do centrum Wenecji, do naszych uszu dobiegł znajomy język. Przewodniczka wycieczki z Polski namawiała turystów do skorzystania z okazji i obejrzenia huty szkła na specjalnym pokazie. Do obejrzenia tej atrakcji „zupełnie za darmo” namawiał lokalny naganiacz, który łowił dopiero co przybyłych na wyspę turystów. Kilku Polaków zdecydowało się pójść za wskazówkami Włocha. My też poszliśmy ich śladem. W ten sposób trafiliśmy do huty szkła na „prywatny pokaz”. Pokaz był rzeczywiście darmowy, ale żeby wyjść z niego, trzeba było przejść przez olbrzymi magazyn szklanych precjozów w „cenach promocyjnych”, które dziwnym trafem były o 20% wyższe niż w dotychczas odwiedzanych przez nas sklepach. Do tego byliśmy ciągle nagabywani, aby coś kupić z nowości, „których nie ma jeszcze w sklepach”. Oczywiście nie były to żadne nowości, ale zgodnie z włoską zasadą „wciskano nam kit, a my grzecznie udawaliśmy, że w kit wierzymy, choć wiedzieliśmy, że to kit”.

Huta szkła. / Glass factory.

To będzie dzbanuszek. / It will be little jug.


"Patrz kapitanie... konik" cytat z filmu "Gwiezdne jaja. Zemsta świrów". / "Captain, look... a horse" quatation from the movie "Raumschiff Surprise: Periode 1"

Ostatecznie na obiad wróciliśmy do serca Wenecji, aby potem dostać się na wyspę naprzeciw placu św. Marka, do świątyni San Giorgio Maggiore. Z dzwonnicy tego kościoła rozciąga się wspaniała panorama na archipelag weneckich wysp.




Ostatnim punktem atrakcji był rejs wokół wyspy, tym razem od południa. Po drodze obejrzeliśmy port morski, gdzie zawijają potężne wycieczkowce. Wieczorem, zmęczeni i pełni wrażeń, wróciliśmy do hotelu.

Zbieramy chętnych na wycieczkę taką łódeczką. / We looking for guys ready for cruise such little boat.

Ostatni widok na Wenecję w kadrze uchwyconym przez Lesia / Last view on Venice on photo shot by Lee.

Następnego dnia rano, wyruszaliśmy naszą  „Srebrną Strzałką” do domu. Środek tygodnia, dzień pracy, więc nie spodziewaliśmy się niespodzianek, ale przecież to Włochy…

244 km/godz. i prawie kwadrans spóźnienia. Tak tylko we Włoszech. / 244 kph and almost quarter of delay. Like this only in Italy.

Żeby z dworca kolejowego w naszej miejscowości dostać się do domu, znowu musieliśmy skorzystać z autobusów Co.Tra.L. Stanęliśmy więc na przystanku pod dworcem i czekamy. Po dobrych 20 minutach zaczęliśmy podpytywać o kurs w naszą stronę, ale nikt nic nie wiedział. Część pasażerów rozjechała się do innych miejscowości, a my postanowiliśmy przejść na kolejny przystanek, gdzie dochodzą linie niedojeżdżające na stację kolejową. Minęło nas kilka autobusów zjeżdżających do zajezdni i z 10 z hasłem „Fuori Servizio” (wyłączony z użytkowania) na wyświetlaczach. Postanowiliśmy zapytać stojącej obok nas kobiety, co z tymi autobusami. Dowiedzieliśmy się tylko, że ona już od półtorej godziny czeka na swój autobus i ma dość. Wraca do domu. A my możemy poczekać, bo te autobusy po południu po prostu rzadziej jeżdżą. Po chwili dołączyły do nas panie, które czekały wcześniej razem z nami na przystanku koło stacji. Wreszcie doczekaliśmy się na nasz autobus, który przez korki uliczne po godzinie doturlał się do naszego przystanku. Trasę, którą normalnie samochodem przejeżdżamy  w ok. 15 minut, pokonaliśmy w dwie godziny. I to nie był dzień strajku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz